Gdy spoglądam na ilość wpisów w ostatnich miesiącach, jednoznacznie stwierdzam, że mój blog chyli się ku upadkowi. Nie mam już tyle czasu, ani zapału czy energii, by dodawać tyle wpisów ile było w pierwszych miesiącach jego istnienia. Nie potrafiłabym jednak całkowicie zrezygnować z posiadania tego kawałka miejsca w sieci, do dziś sama nie wiem jak to się stało, skąd wzięłam odwagę na takie upublicznianie się, prezentowanie wnętrza swojej szafy i wystawianie się na osąd innych.
Nigdy nie przepadałam za oglądanie siebie na zdjęciach , miała ich bardzo mało, w tej sprawie nie wiele się zmieniło, o wiele lepiej czuje się po drugiej stronie kamery.
Pomimo to, blogowanie jest wspaniałą przygodą, motywuje i napędza do działania. Znakomita większość blogów przestaje istnieć, po pierwszych trzech miesiącach, po kilku notkach, nie chcę podzielić losu tych, którym słomiany zapała odebrał chęci "tworzenia"
Więc moi państwo, to tylko chwilowy spadek formy, macie moje słowo że mój blog, podniesie się z popiołów i zacznie żyć na nowo.
Na dowód tego dziś sporo zdjęć z wypadu do Killarney, o którym wam już kilka razy wspominałam, a kolejny post już za 3-4 dni.
Enjoy :) i miłego dnia kochani.